II „Przełajowy Test Coopera – Eko Bieg” – idziemy i biegniemy dla Krystiana

Już jest oficjalnie II „Przełajowy Test Coopera – Eko Bieg” – idziemy i biegniemy dla Krystiana 13.112016 roku.
Pragniesz przebiec lub przejść jak najwięcej kilometrów w ciągu 12 minut – to właśnie Test dla Ciebie.
100% opłaty startowej min 20 PLN do 30 października, od 1 listopada i w dniu zawodów min 30 PLN wpłacamy na KONTO POMAGAM.PL.
Więcej o wydarzeniu na Facebooku: Biegszlakiemdzika
img_7094-edit

Jak to się zaczęło, runda pierwsza.

Cztery lata temu podczas zwyczajnych badań okresowych okulistka badająca Krystiana zauważyła coś niepokojącego w jego wzroku, po czym skierowała go na oddział neurochirurgii, mówiąc, że sprawa będzie albo poważna, albo będziemy się z tego śmiali. Nikomu z nas nie przeszło przez myśl, że to zwyczajne badanie okaże się dla nas początkiem koszmaru, który trwa i wzmaga się z każdym dniem, niszcząc po drodze całe szczęście, na które ciężko pracowaliśmy. Krystian pozostał na oddziale, wykonano mu rezonans magnetyczny głowy. Diagnoza okazała się praktycznie wyrokiem śmierci, gdyż w lewym płacie czołowym znaleziono guza
olbrzymich rozmiarów, jednego z najzłośliwszych ”Glejaka”. Nikt z nas nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Rozmiary guza wskazywały na to, iż Krystian musiał długo wcześniej być jego nosicielem, lecz ten nie odzwierciedlał swojej obecności żadnymi negatywnymi dolegliwościami, po których mógłby czegokolwiek złego się spodziewać. Jego samopoczucie i ogólny stan zdrowia nie wykazywały żadnych oznak choroby, dlatego też w momencie gdy lekarze twierdzili, iż jedyną szansą przeżycia dla Krystiana
jest operacja, my mieliśmy mieszane uczucia i obawy przed tym, że może ona nie pomóc, a wręcz przynieść odwrotny skutek. Docelowo jednak zgodziliśmy się na nią. Operacja przebiegła pomyślnie, odetchnęliśmy z ulgą, guz został usunięty a nam pozostało oczekiwanie na to, co przyniesie los zaraz po niej.

Runda druga

Po operacji wszystko rokowało dobrze, bardzo długo (przed operacją) staraliśmy się o dziecko. Ja jestem po operacji szyjki macicy i szanse jakie dawali mi lekarze na zajście w ciążę i donoszenie
jej nie rokowały zbyt dobrze. Nie poddawaliśmy się jednak i dzięki naszej ogromnej determinacji trzy lata temu urodził się nasz syn Oliwier. Niestety nasza radość nie potrwała zbyt długo. Pół roku później zgłosiliśmy się na rezonans, który miał potwierdzić pomyślność przeprowadzonej operacji. Było to dla nas bardzo długie pół roku, pełne niepokoju, obaw i strachu, nie traciliśmy jednak nadziei ani przez chwilę. Jest to bardzo smutny fakt, ale nasze nadzieje okazały się złudne. Wynik rezonansu wykazał, że guz odrasta. Zmiany, które się pojawiły kwalifikowały się do kolejnej operacji. Tym razem nawet nie zastanawialiśmy się nad decyzją, operacja była koniecznością. Tym samym ponownie zaczynaliśmy wszystko od początku. Przygotowania do operacji, kolejny strach i obawy, zadawanie sobie pytań ”Co dalej ? Co jeszcze może się stać? Czy to prawdopodobne, że tyle nieszczęścia może spaść na jedna rodzinę? Były to pytania bez odpowiedzi, a ich triumfujący finał miała przynieść właśnie kolejna operacja. Ta również się powiodła, wszystko co powinno, zostało usunięte .Przyszedł czas na radioterapie, która na celu miała zahamowanie choroby. Radioterapia bardzo osłabiła Krystiana, jednak ten, swoją determinacją i wolą życia powrócił do pełnej sprawności, do pracy i życia codziennego. Rozpoczął się okres oczekiwania na kolejny rezonans..Wszyscy podupadliśmy na zdrowiu, zwłaszcza psychicznym, ale nie zamierzaliśmy się poddać. Tak wiec, walka trwała dalej. W końcu przyszedł
czas i na dobre wieści .Wynik rezonansu nie wykazał żadnych zmian.”Jesteśmy uratowani!!!”, pomyślałam. Przez moment mogliśmy spokojnie przesypiać noce, dać się ponieść wirowi codziennego życia, codziennym i zarazem zwyczajnym problemom. Wspólnie wychowywać syna i patrzeć sobie w oczy bez tego strachu, który nieustannie nam towarzyszył. Następny rezonans przyniósł ten sam, pozytywny wynik. Szczęście jakie nas ogarnęło było nie do opisania. ”Udało nam się, udało, wygraliśmy” powtarzałam.

Runda trzecia – przyczajone zło.

Stan ten trwał do maja tego roku. Następne badania przyniosły już tylko gorycz, ból, rozpacz, żal i pretensje do niekompetencji tutejszej służby zdrowia. Albowiem lekarz, który dokonywał opisu poprzedniego rezonansu Krystiana, skupił się wyłącznie na miejscu pooperacyjnym, nie dokonując analizy reszty czaszki. Wynika z tego to, że w momencie gdy my napawaliśmy się szczęściem, w tylnej części głowy rósł już kolejny guz, który spokojnie klimatyzował się i robił swoje z niewiedzą
naszą i niekompetentnych lekarzy. W momencie gdy dowiedzieliśmy się o jego istnieniu był już w takich rozmiarach, że lekarze pozbawili nas, nawet nadziei na operacje. Usłyszeliśmy, że guz umiejscowiony jest nieoperacyjnie, ma charakter naciekowy. „Jedyne co możemy zrobić to kolejna radioterapia, operacja nie wchodzi w grę”  mówili lekarze. Było to niczym wydanie wyroku śmierci. Wykonamy radioterapie, powiemy, że zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy i nikt nie może nam niczego zarzucić – pomyślałam, analizując słowa lekarzy. Nikt nie tłumaczył swoich zaniedbań, nikt nie czuł się odpowiedzialny za popełnione błędy, nikt z nich… bowiem nikt nie był w naszej skórze .Wiedząc, że na tutejszą służbę zdrowia nie możemy już liczyć, rozpoczęliśmy pogoń za życiem na własną rękę. W pierwszej kolejności próbowaliśmy szukać klinik, które oferują nieinwazyjne metody operowania guzów mózgu. Całą dokumentacje medyczną przesłaliśmy do Poznania, Warszawy a nawet Pragi, jednak wszystkie kliniki odmówiły. „Guz jest zbyt duży, ma charakter naciekowy, odmawiamy”. Nie sposób jest opisać co wtedy czuliśmy. Nie wiedząc co począć poddaliśmy się kolejnej radioterapii, która miała być ostatnią deską ratunku. Ostatnia radioterapia, której działaniu poddany został Krystian, jak i leki, które zażywa urządziły z naszego życia piekło. Mój spokojny i kochający rodzinę przyszły mąż, po wyjściu ze szpitala stracił kontakt ze świadomością. Wolałabym pominąć szczegóły jakie miały miejsce w ostatnim czasie. Powiem tylko tyle, że w chwili gdy Krystian leżał przypięty pasami do szpitalnego łóżka, prosił byśmy zbagatelizowali sugestię lekarzy odnośnie umieszczenia go w hospicjum. Nie postradał zmysłów, mimo odurzenia lekami uspakajającymi, wiedział co dzieje się wokół niego, przepraszał za wszelkie zło „to nie byłem ja”, mówił.”Wiem, narozrabiałem, ale nie oddawajcie mnie tam”. To słowa Krystiana, który nadal chce walczyć.

Final round!

Krystianowi wstawiona została zastawka, odprowadzająca płyn mózgowy. Zabieg ten przyniósł bardzo dobre efekty, psychotyczne napady ustąpiły a Krystian wrócił do domu. Wrócił do dom a wraz z nim guz z którym medycyna konwencjonalna nie ma już co zrobić. Rozpoczęliśmy pierwszą kuracje niekonwencjonalną metodą. Widoczne są już pierwsze pozytywne skutki leczenia. Krystianowi wraca apetyt, przesypia całe noce. Wraz z nimi wraca nam również nadzieja…głęboka nadzieja w to, że Krystian znajdzie się w tej grupie ludzi, którzy mogą powiedzieć: „;wyleczyłem się sam, naturalnie, bez chemii”;. Dzięki pomocy sąsiadów, znajomych i wszystkich życzliwych ludzi, którym już teraz z głębi serca dziękujemy, byliśmy w stanie zakupić kurację wystarczającą na trzy miesiące. Kuracji nie można przerwać, bo w momencie odstawienia leku, atakowane przez niego komórki rakowe wykonują skondensowany atak na komórki zdrowe, co może przynieść fatalne skutki. Pierwsza kuracja kosztowała 36tys. zł. Kolejne będą droższe ( Krystian w pierwszych 2 miesiącach wprowadzany jest na dawkę docelową, przez co ilość leku potrzebna w tym okresie jest mniejsza).  Na kolejne trzy miesiące potrzebujemy około 50tys. zł. Nie stracimy wiary, nie stracimy hartu ducha do końca. Nie tracimy nadziei, którą odbierają nam lekarze!!! Liczymy na pomoc zewsząd. Prosimy pomóżcie!!!

Anita, Krystian, Oliwier i cała rodzina.

img_7160-edit